piątek, 20 czerwca 2014

Cuda, wianki, itp. - część 1

Witajcie! 

Zacznę od przeprosin, bo trochę mnie tutaj nie było… Nie zakładałam aż tak długiej przerwy, ale tyle się działo, że pisanie na bloga było ostatnią rzeczą o której mogłam myśleć. W telegraficznym skrócie: o mało nie zostałam pozbawiona zasiłku dla bezrobotnych czyli środków do życia, o mało nie zostałam przymuszona do wyprowadzenia się z mieszkania, o mało nie poczułam się porzucona przez ludzi oraz tu już na plus: 17 maja i wygrana w konkursie fotograficznym :). A teraz jeszcze raz, ale już z wyjaśnieniem.

Ci którzy mnie znają wiedzą, iż od 1 marca 2014 roku jestem osobą bezrobotną i to na własne życzenie. Wypowiedziałam pracę w firmie, która miała niszczący wpływ na pracowników oraz dawała mi "zajęcie", którego bardzo nie lubiłam. Odejście stamtąd było naprawdę kwestią czasu. Nie chcę teraz opowiadać o samej pracy, ponieważ nie jest ona przedmiotem tego posta. W każdym razie zwolniłam się i zasłużenie liczyłam na wsparcie państwa norweskiego w okresie dopóki nie znajdę czegoś nowego. Zasiłek w Norwegii dostaje się po wypracowaniu wcześniej odpowiednich dochodów i są to dochody z ostatniego roku lub z 3 ostatnich lat. Z racji, że jestem w tym kraju nie od wczoraj wiedziałam, że je spełniam. A jedyną ”karą” jaką miałam ponieść za samodzielne zwolnienie się z pracy miało być zawieszenie wypłacania zasiłku w okresie pierwszych 8 tyg od wypowiedzenia. I na to się przygotowałam, zarówno finansowo jak i psychicznie. Nie byłam natomiast gotowa na odrzucenie mojego podania z powodu niezgody na wyprowadzenie się z Oslo kiedykolwiek i gdziekolwiek. Jest to opcja, którą zaznacza się na tak lub nie w kwestionariuszu przygotowanym przez urząd pracy. Nie zgodziłam się na ten warunek, ponieważ uczęszczam w Oslo na cotygodniowe konsultacje lekarskie. Pobyt tutaj daje mi możliwość leczenia. Niestety tym razem i to nawet w Norwegii okazało się, że trzeba być zdrowym i sprawnym by móc chorować. A urzędnicy mają władzę w swoich rękach. Otrzymałam list z informacją, iż dokument od lekarza za mało im mówi i z racji, że nie chcę się zgodzić na ewentualną przeprowadzkę, nie należą mi się żadne pieniądze. Poczułam się jakby ktoś dosłownie zadał cios z zaskoczenia. I po raz 1 stwierdziłam, że nie wszystko można brać za oczywiste. W każdym razie, co zrobiłam dalej? Złożyłam odwołanie o którego możliwości miły Pan urzędnik powiadomił mnie w liście. ”Jeśli nie zgadzasz się z naszą opinią masz prawo do odwołania”. Nie lubię odwołań, ale wiem, że są ostatnią deską ratunku i nieraz działają. Do dziś kojarzą mi się z okazaniem łaskawości wobec studentów, którzy nie dostali się w pierwszym naborze na studia i byli tuż pod kreską. ;) Tak więc niczym ten student mający nadzieję na cud, złożyłam odpowiedni dokument (czego się człowiek przy takiej okazji nauczy to jego) i cierpliwie czekałam na pozytywną odp. Lekarz wzmocnił siłę użytych argumentów, Pani w ”okienku” życzyła powodzenia. No nie mogło się nie udać! ;) Po około 2 tyg zobaczyłam list w swojej skrzynce a w nim informacje: "z racji, iż urząd ma w tej chwili bardzo dużo spraw do rozpatrzenia, czas oczekiwania na wynik odwołania wynosi około 15 tygodni"!!!!!! @#$%^&* nic dodać nic ująć! W ciągu paru sekund roztoczyła się przede mną wizja zaciągnięcia długów na spłatę mieszkania, spakowania się i powrotu do Polski najpóżniej od sierpnia… Już bardziej mnie dobić nie mogli. Do tego jeszcze stąd i zowąd ”pocieszenia” od znajomych, że wymóg przeprowadzki jest bardzo surowo traktowany i marne moje szanse na odzyskanie pieniędzy. Nawet po 15 tyg! Pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę nie warto być uczciwym…… Ale warto wierzyć, że Ktoś nad wszystkim czuwa i o mnie jeszcze nie zapomniał! Tego samego dnia, kiedy dowiedziałam się o feralnych 15 tyg udałam się na spotkanie z kolegą, który cierpliwie wysłuchał moich żalów i pretensji pod adresem urzędu pracy. Jak się okazało parę godzin póżniej spotkanie miało być kluczowe dla całości sprawy. Wieczorem tego samego dnia kolega spotkał się ze swoją znajomą, która pracując w urzędzie pracy kazała mu się ze mną skontaktować i namówić mnie do natychmiastowego wycofania odwołania oraz złożenia wniosku o przyznanie zasiłku na nowo. Tak też zrobiłam, w 1 pracujący dzień udałam się do urzędu i zastosowałam się do wszystkich zaleceń. Nowe podanie wypełniłam jak się należy z wielkim naciskiem na TAK, pragnę się przeprowadzić choćby na Marsa jeżeli tylko dacie mi kasę na tą wycieczkę! I cóż się okazało?! Po 4 dniach otrzymałam mój ulubiony list z czerwonym logo NAV (urząd pracy), w którym kolejny miły Pan urzędnik pogratulował mi z racji przyznania zasiłku oraz życzył udanej wyprawy na Marsa :D Wszelkie wnioski pozostawiam Wam do wysnucia on your own, na własną rekę :D.


Image


Szczęśliwa, że coś udało mi się przeforsować i wychodzę na prostą nie zauważyłam, że kolejna ”tragedia” stała już u moich drzwi ;). Ale o tym w 2 części.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz